W tym ogłoszeniu brakuje chyba wyłącznie muzyki klasycznej. Mamy rock, metal, pop, hip hop i elektronikę. Współczesne gwiazdy, wschodzące nadzieje i legendarne nazwiska. Poznajcie ośmiu nowych wykonawców Open’era 2018!
Wcześniej informowaliśmy o koncertach:
oraz:
Glass Animals, Kali Uchis, Young Fathers, Little Simz i La Femme
Years & Years
Ich debiutancki album „Communion” był doskonałą mieszanką popu, r&b i elektroniki, odświeżającą, bo odwołującą się nie tylko do lat 80-tych, ale przede wszystkim do następnej dekady. Muzycy umiejętnie wpletli swoje fascynacje w popowe melodie i to chyba zaważyło na ogromnym sukcesie singli oraz całego wydawnictwa. „Communion” ukazało się latem 2015 roku i z miejsca zadebiutowało na pierwszym miejscu UK Top 40. Płyta była najszybciej sprzedającym się debiutem roku na Wyspach i trafiła do rąk ponad miliona fanów, w tym do 20 tysięcy w Polsce, gdzie album pokrył się platyną. „King”, „Shine”, „Take Shelter”, „Desire” to tylko część nagrań, które zbudowały popularność Years & Years. Po blisko trzech latach od tego sukcesu Years & Years zaczynają anonsować swój powrót. Kilka dni temu ukazał się singiel „Sanctify” zapowiadający nowy album. O wszystkich kolejnych ruchach w obozie Olly’ego, Mikey’a i Emre będziemy informować Was w pierwszej kolejności – a dziś zostawiamy z informacją o ich powrocie na Open’era!
ODESZA
Od kilku lat są jednym z najciekawszych amerykańskich zespołów elektronicznych oraz dowodem, że tamtejsza scena nie jest całkowicie opanowana przez EDM. Swoją błyskawiczną karierę rozpoczęli w 2012 roku, tuż przed opuszczeniem uniwersytetu Western w stanie Washington. Co prawda nagranie i wydanie albumu „Summer’s Gone” nie było warunkiem ukończenia studiów, ale jakoś tak wyszło. Płyta wzbudziła zainteresowanie w środowisku undergroundowych fanów elektroniki. To wystarczyło. Social media zrobiły swoje. Drugi album projektu „In Return” zadebiutował na szczycie listy Dance/Eletronic tygodnika Billboard, stając się wydarzeniem 2014 roku. Pochodzący z płyty singiel “Say My Name” otrzymał status złotej płyty, a remiks utworu autorstwa RAC został w 2016 roku nominowany do nagrody Grammy. Miniony rok przyniósł nową płytę Odeszy. „A Moment Apart” jest wejściem na poszerzone terytorium dźwiękowe, gdzie zespół stara się płynnie równoważyć organiczne i syntetyczne dźwięki, tworząc marzycielską hybrydę, która tyle samo zawdzięcza wytwórni Motown i surf-rockowi lat 60., co elektronicznym mistrzom w rodzaju Four Tet, M83 i Bonobo. W ciągu tego pięcioletniego okresu Odesza przeszła od punktu zerowego do wyprzedawania dużych aren, a wszystko to bez korzystania z głównego nurtu mediów. Zbudowali swoją pozycję dzięki poczcie pantoflowej, streamingowi, a także świetnej opinii dotyczącej ich koncertów, o czym przekonacie się ostatniego dnia Open’era.
Vince Staples
Choć jeszcze kilka dni temu zapowiadał swoją emeryturę i na jednym z portali rozpoczął zbieranie 2 milionów dolarów na godne życie, Vince Staples raczej nigdzie się nie wybiera, a cała akcja była raczej elementem sprytnej kampanii zapowiadającej nowy materiał rapera – singiel „Get the Fuck Off My Dick”. Czy to przedsmak kolejnego albumu? Trudno powiedzieć, bo ostatnia płyta Vince’a nie straciła jeszcze nic ze swojej świeżości – ukazała się latem ubiegłego roku i w dalszym ciągu potrafi wzbudzać środowiskowe dyskusje. Dlaczego? Bo Staples wybrał zupełnie inną drogę niż na swoim przełomowym debiucie „Summertime ‘06” – koncepcyjnym, podwójnym wydawnictwie, dość klasycznym w formie muzycznej, ale jednocześnie ogromnie interesującym dzięki zaangażowaniu młodych producentów i podejmowanej tematyce. „Summertime ‘06” był jakby uzupełnieniem opowieści Kendricka Lamara i jedną z lepszych rapowych płyt tej dekady. Z kolei jej następca, „Big Fish Theory” to album zahaczający o awangardę hip hopu – eksperymentalny, taneczny, dziwaczny – przez co trudniejszy w odbiorze. Fani starli się z przeciwnikami, a płyta i tak dotarła wysoko na listach sprzedaży i w recenzenckich podsumowaniach. Staples odniósł drugi sukces i na chwilę mógł zająć się innymi sprawami – słychać go na ostatnim albumie Gorillaz oraz na albumie inspirowanym filmem „Czarna Pantera”. Jaki będzie kolejny krok, kiedy wiemy, że emerytura raczej nie wchodzi w grę, przekonamy się w ciągu najbliższych miesięcy.
Superorganism
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rok 2018 będziemy pamiętać jako rok debiutu grupy Superorganism. Ten międzynarodowy oktet w błyskawicznym tempie zdobywa fanów i w czasie festiwalowego lata ma szansę zostać sensacją sezonu. Losy powstania Superorganism są dość skomplikowane i wiele zawdzięczają internetowi. Bo to właśnie tam amerykańska studentka japońskiego pochodzenia trafiła na nowozelandzki zespół The Eversons – podobno wyskoczył jej w polecanych na YT. Omijając kilka zwrotów akcji docieramy do momentu, w którym Superorganism składa się z ośmiu osób pożerających muzykę i popkulture tworząc z tego własną mieszankę. Superorganism brzmią jak połączenie The Go Team z The Avalanches – widocznie duże składy już tak mają – zawsze generują podobną muzyczną energię. Zrekrutowani z mieszkańców kilku kontynentów swój dom odnaleźli na londyńskim East-Endzie, gdzie w wynajmowanym lokum stworzyli działające 24 godziny na dobę studio muzyczne. To tam powstał ich przebojowy singiel „Something in My M.I.N.D” (usłyszycie go w grze FIFA18) oraz cały debiutancki album, który na początku marca ukazał się na rynku nakładem wytwórni Domino. Superorganism będą przecierać ślady wszelkim składom, które nie chcą opierać się żadnym granicom – kulturowym, społecznym, artystycznym a przede wszystkim państwowym.
Dead Cross
Dead Cross wyłonili się z serii niepraktycznych scenariuszy, planów realizowanych z opóźnieniem i eksperymentów muzycznych przeprowadzanych w ostatniej chwili. Pierwsze występy zostały zaplanowane zanim napisano choćby jeden utwór, a fani uformowali się w wierną grupę jeszcze przed zagraniem pierwszego koncertu. Chaos jako metoda tworzenia w tym wypadku wydaje się jednak trafną decyzją – w końcu TEN zespół składa się wyłącznie z artystów, którzy dobrze się bawią w nieładzie. Dead Cross to grający jak karabin maszynowy perkusista Dave Lombardo, Justin Pearson, Michael Crain i Mike Patton, którego chyba przedstawiać nie trzeba. Imponująca i eklektyczna lista ich wcześniejszych zespołów wystarczyłaby za reklamę Dead Cross, ale oni chcą mówić swoim głosem i mówią głośno dzięki wielowarstwowemu geniuszowi wokalu, maniakalnym gitarowym riffom i brutalnym rytmom. Wszystko zebrali na imiennym albumie, który był jedną z najważniejszych metalowych płyt 2017 roku.
Bomba Estéreo
Tu tworzy się historia! Po raz pierwszy w historii Open’era witamy w line-upie kolumbijski zespół. Bomba Estéreo to grupa z Bogoty, która połączyła tradycyjne latynoamerykańskie rytmy z cumbią (gatunek popularny na karaibskim wybrzeżu Kolumbii) z reggae, hip hopem i elektroniką. Trzonem Bomba Estéreo są Simon Mejia i Liliana “Li” Saumet. Mejia powołał do życia Bomba Estéreo (wtedy jeszcze jako A.M. 770) w 2005 jako kolektyw muzyczno-wizualny. W 2006 zmienił nazwę zespołu na Bomba Estéreo i wydał debiutancki album, „Vol. 1.”, z gościnnym udziałem Saumet w jednym z utworów. Przy kolejnym albumie o występach gościnnych nie było już mowy – Li stała się częścią składu i tak jest do dziś. W krajach latynoskich Bomba Estéreo ma status gwiazd alternatywy i pozycję zespołu, który z powodzeniem zdobywa kolejne zagraniczne rynki. Bezsprzecznie pomógł w tym sukces singla „Soy Yo” z 2015 i płyty „Amanecer” nominowanej do nagród Grammy. Kilka miesięcy temu Bomba Estéreo powrócili z piątym albumem – „Ayo” i mają apetyt na więcej. A więcej oznacza nową publiczność – także Was podczas ich koncertu na Open’erze.
Marmozets
Są zespoły, które nie mogą sobie odpuścić nawet roku bez nowej muzyki, są i takie, które wracają do gry tylko wtedy, gdy mają coś do przekazania. Marmozets, których debiutancki album „The Weird and Wonderful Marmozets” został w 2014 roku uznany za jedną z najlepszych i najbardziej energetycznych gitarowych płyt, zdobywając m.in. nagrody miesięcznika „Kerrang!”, milczeli ponad trzy lata. Dziś są już po premierze swojego drugiego albumu „Knowing What You Know Now” i przyznają, że ten okres między dwiema premierami nauczył ich przede wszystkim cierpliwości. Do siebie oraz do procesu twórczego. Wszystko przychodzi z czasem, a kiedy dodatkowo masz do dyspozycji wiedzę i talent Gila Nortona (producenta nagrań Pixies czy Foo Fighters) efekt końcowy musi być dobry. „Knowing What You Know Now” wymaga teraz koncertowego ogrania, dlatego Marmozets spakowali walizki i ruszają w trasę promującą nowe wydawnictwo. A ponieważ Marmozets przyzwyczaili nas do porywających występów (kto pamięta ich przejęcie Orange Main Stage w 2015 roku?), lepiej miejcie na festiwalu drugą parę butów, na wypadek zgubienia tej pierwszej podczas koncertu Brytyjczyków.
Yonaka
Nadmorskie Brighton co roku staje się na kilka dni stolicą nowej muzyki – organizowany tam od lat festiwal Great Escape jest dla wielu zespołów początkiem kariery dzięki skumulowaniu w jednym miejscu najważniejszych postaci branży muzycznej. Yonaka mieli tę przewagę nad setkami innych zespołów, które każdego roku w połowie maja pielgrzymują nad klifowe wybrzeże Anglii, że po prostu wyszli z domu i zagrali koncert. Stali się rewelacją festiwalu i od kilku miesięcy jest o nich głośno. A że Yonaka w wersji koncertowej to ponoć sam ogień, reszta kręci się sama. „Heavy”, tytuł ich pierwszego wydawnictwa wiele mówi o zawartości EPki – rock, metal, pop i beaty są tu tak pomieszane, że nie sposób przypiąć tu jakąś gatunkową szarfę – lepiej określić to stylówką – i właśnie „heavy” brzmi doskonale, o czym przekonacie się sami w lipcu, podczas koncertu na Open’erze.
Dawid Podsiadło powraca na Open’er Festival 2018