Czarujący Primal Scream W B90

Primal Scream. Jak opowiedzieć o wydarzeniu jesieni, a może nawet o najlepszym i najważniejszym koncercie w Trójmieście w mijającym właśnie roku?
W maju tego roku Primal Scream wydał swój dziesiąty album w karierze. Album More Light, niosący światło i nadzieję jest albumem walczącym z showbiznesem, z zalewającą świat pustą popkulturą, jest krytyką młodych ludzi, a także świata muzyki, filmu, mody, sztuki i dziennikarstwa.
Zespół przyjechał do Gdańska już 28 listopada, a koncert odbył się dnia następnego w piątek.  Supportem dla Szkotów był trójmiejski The Shipyard. Na widowni przed koncertem można było wyczuć wielkie oczekiwanie, poruszenie i niepewność, czy zagrają tylko najnowszą płytę, czy może skuszą się na starsze kawałki z poprzednich bardziej elektronicznych płyt. Mi osobiście ostatnia płyta podoba się szalenie. Jest równie zaskakująca co poprzednie, a mocne gitarowe brzmienia urzekają kompletnie. Byłam przekonana, że zespół zagra solidny godzinny koncert, że być może skoro grają w Polsce jedyny koncert skuszą się na zagranie hitu Kowalski z płyty Vanishing Point. 
To co się wydarzyło przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zostałam zaczarowana.

Primal Scream weszli na scenę B90 chwilę po godzinie 21:00.

Koncert rozpoczęli utworem 2013, który otwiera najnowszą płytę. Ale już trzecia, czwarta i piąta piosenka były powrotem do przeszłości (Jailbird, Shoot Speed/Kill Light i Accelerator). Po tej szczypcie przeszłości, która bardzo zaskoczyła, pojawiały się doskonałe, moje ulubione, Culturcide, Tenement Kid, Walking With The Beast i Goodbye Johnny.

Zespół wydawał się być coraz bardziej rozochocony graniem i rozkręcał się z każdą kolejną piosenką. Bobby Gillespie ochoczo podchodził do publiczności, zaczepiał i zagadywał. Chociaż martwiłam się czy wytrzyma cały koncert, czy jako bardzo doświadczonego życiem, nie zmorzą go paralityczne ruchy. Och, jak bardzo się myliłam. Ileż on miał w sobie werwy, siły, walki i chęci do dobrej zabawy! Gillespie doskonale dogadywał się z publiką, chętnie przybijał im piątki i dowcipkował o tym kto decyduje o kolejnym zagranym numerze. To było wyjątkowo urocze. Kiedy mijała pierwsza godzina, za zespołem pojawiły się charakterystyczne czerwono niebieskie reflektory i tuż po pierwszych nutkach wszyscy wpadliśmy w ekstatyczny szał. Swastica Eyes!

Koncert zakończył się po dobrej godzinie. I nadszedł czas na bisy. Bisy to była absolutna ekstaza, zarówno dla publiczności jak i dla zespołu. Na początek usłyszeliśmy piękne nostalgiczne Higer Than The Sun i I’m Losing More Than I’ll Ever Have, a potem było już tylko uderzenie, rewelacyjne elektroniczne i mocne wykonania Loaded, Come Together i Movin’ On Up.

Primalom po ponad dwugodzinnym graniu trudno było zejść ze sceny, pożegnaniom nie było końca, zespół rozdał niemalże wszystko co miał, setlisty, pałeczki, kostki do gitary, tamburyn i grzechotki! To był piękny, zaskakujący koncert. Mnóstwo rocka, ciężkich gitar, doskonałej elektroniki i falującego funka. Koncert będący laurką dla B90, bo to doskonałe, klimatyczne miejsce z industrialną atmosferą i potężnym brzmieniem.

Oto kwintesencja rock’n’rolla!

 

Ludwika Sawicka