Primal Scream weszli na scenę B90 chwilę po godzinie 21:00.
Koncert rozpoczęli utworem 2013, który otwiera najnowszą płytę. Ale już trzecia, czwarta i piąta piosenka były powrotem do przeszłości (Jailbird, Shoot Speed/Kill Light i Accelerator). Po tej szczypcie przeszłości, która bardzo zaskoczyła, pojawiały się doskonałe, moje ulubione, Culturcide, Tenement Kid, Walking With The Beast i Goodbye Johnny.
Zespół wydawał się być coraz bardziej rozochocony graniem i rozkręcał się z każdą kolejną piosenką. Bobby Gillespie ochoczo podchodził do publiczności, zaczepiał i zagadywał. Chociaż martwiłam się czy wytrzyma cały koncert, czy jako bardzo doświadczonego życiem, nie zmorzą go paralityczne ruchy. Och, jak bardzo się myliłam. Ileż on miał w sobie werwy, siły, walki i chęci do dobrej zabawy! Gillespie doskonale dogadywał się z publiką, chętnie przybijał im piątki i dowcipkował o tym kto decyduje o kolejnym zagranym numerze. To było wyjątkowo urocze. Kiedy mijała pierwsza godzina, za zespołem pojawiły się charakterystyczne czerwono niebieskie reflektory i tuż po pierwszych nutkach wszyscy wpadliśmy w ekstatyczny szał. Swastica Eyes!
Koncert zakończył się po dobrej godzinie. I nadszedł czas na bisy. Bisy to była absolutna ekstaza, zarówno dla publiczności jak i dla zespołu. Na początek usłyszeliśmy piękne nostalgiczne Higer Than The Sun i I’m Losing More Than I’ll Ever Have, a potem było już tylko uderzenie, rewelacyjne elektroniczne i mocne wykonania Loaded, Come Together i Movin’ On Up.
Primalom po ponad dwugodzinnym graniu trudno było zejść ze sceny, pożegnaniom nie było końca, zespół rozdał niemalże wszystko co miał, setlisty, pałeczki, kostki do gitary, tamburyn i grzechotki! To był piękny, zaskakujący koncert. Mnóstwo rocka, ciężkich gitar, doskonałej elektroniki i falującego funka. Koncert będący laurką dla B90, bo to doskonałe, klimatyczne miejsce z industrialną atmosferą i potężnym brzmieniem.
Oto kwintesencja rock’n’rolla!
Ludwika Sawicka