Piątkowy, chłodny wieczór. Pierwszy raz od wielu miesięcy byłam w B90 już po zapadnięciu zmroku. Trochę zapomniałam jak to jest być w tych chłodnych murach. I przyznaję się bez bicia, muzykę duńskiego Elektronika Trentemollera znałam, bo kto nie zna? Jednak zespołu będącego supportem nigdy wcześniej nie słyszałam. I jakież było moje zaskoczenie…
Duży akapit należy się supportującemu duetowi First Hate. Panowie, tak jak mistrz Trentelmoller, pochodzą z Kopenhagi. A teraz wyobraźmy sobie, dwóch młodych chłopców. Obaj w jeansach, z t-shirtami w spodniach, jeden w okularach przeciwsłonecznych, drugi w korekcyjnych. Z maleńkim syntezatorem, z przesterami na podłodze wielkiej sceny.
Dlaczego to piszę? Bo wyglądali groteskowo. Bardzo zagubieni, trochę jak archetypowi admini, albo dje ze szkolnej dyskoteki! Ale to wszystko jest nieważne, bo muzyka, dźwięki jakie zaprezentowali były absolutną niespodzianką. Powrót do synth popu z najlepszych lat osiemdziesiątych. Wspaniałe, ciemne elektro połączone z niewiarygodnie niskim głosem pana wokalisty, trochę przypominającym głos młodego Dave’a Gahana, a trochę Iana Curtisa.
Duńczycy odrobili lekcje starszych panów z lat 80tych i niewiarygodnie odnajdują się w tamtej, nieco już egzotycznej, estetyce. Depeche Mode mogą być dumni, po latach, wreszcie mają godnych następców. Uniesień w trakcie koncertu First Hate było co niemiara, od radości, po zaskoczenie, i w końcu podziw i zachwyt.
Dlaczego to piszę? Bo wyglądali groteskowo. Bardzo zagubieni, trochę jak archetypowi admini, albo dje ze szkolnej dyskoteki! Ale to wszystko jest nieważne, bo muzyka, dźwięki jakie zaprezentowali były absolutną niespodzianką. Powrót do synth popu z najlepszych lat osiemdziesiątych. Wspaniałe, ciemne elektro połączone z niewiarygodnie niskim głosem pana wokalisty, trochę przypominającym głos młodego Dave’a Gahana, a trochę Iana Curtisa.
Duńczycy odrobili lekcje starszych panów z lat 80tych i niewiarygodnie odnajdują się w tamtej, nieco już egzotycznej, estetyce. Depeche Mode mogą być dumni, po latach, wreszcie mają godnych następców. Uniesień w trakcie koncertu First Hate było co niemiara, od radości, po zaskoczenie, i w końcu podziw i zachwyt.
Nieco po 21:00 na scenie B90 pojawiła się gwiazda – mistrz Trentemoller z pięcioosobowym zespołem. Rozpoczęło się bardzo tajemniczo. Ciemności na scenie i buchająca para chowały twarze artystów w mroku. Przez dłuższą chwilę początku koncertu mieliśmy na scenie prawdziwy teatr cieni, z mistrzem w kapeluszu w roli głównej. A do tego, najważniejsza muzyka, monumentalna i przejmująca.
Potem już było tylko czyste szaleństwo. Mieszanka gitarowego rocka z elementami house’u i płynącej elektroniki. Z ostatniej płyty tuż po Intro usłyszeliśmy doskonałe Still In Fire, potem jeszcze między innymi Candy Tongue, Never Stop Running czy River Of Life. Ze starszych rzeczy zagrali Miss You, Vamp, czy Moan. Po 13 zagranych i odśpiewanych przez śliczną Marie Fisker utworach nadszedł czas na trzy miłe bisy. Usłyszeliśmy hity: Even Though You’re With Another Girl, Gravity i na sam koniec Silver Surfer, Ghost Rider Go!!! Publiczność reagowała żywo i radośnie na to co działo się na scenie. Nagłośnienie koncertu było tradycyjnie fenomenalne. Było czarodziejsko.
Koncert w Gdańsku szczęśliwie nie był ostatnim Trentemollera w tej trasie koncertowej, dzień później zagrał w Warszawie na Free Form Festival i dalej udał się w trasę po Ameryce.
Ludwika Sawicka