– My chwilę pogramy i zobaczymy czy dojedzie, a państwo sobie w wyobraźni przypomną jak wygląda Marcin – kontynuował Dyduch. Z głośników płynęły już dźwięki utworu “Sromota” gdy na scenie pojawił się zamaskowany jegomość z wydatnym brzuchem łudząco podobnym do brzucha Marcina Świetlickiego. Kim był nie wiadomo, gdyż do końca koncertu nie pozbył się kominiarki i ciemnych okularów tłumacząc swój osobliwy strój sceniczny “strasznie pokiereszowaną gębą”. Przyznać trzeba, że zachowanie sceniczne, przyjmowane pozy i ilość wypalonych papierosów pozwala podejrzewać, że pociąg z Marcinem Świetlickim jednak do Gdyni przybył.
Zespół, jak wedle ich słów na profesjonalistów przystało, nie przygotował zaplanowanego programu na koncert, tylko grał to na co aktualnie miał ochotę. W doborze utworów pozwolił publiczności na sugerowanie piosenek do zagrania, jednakże audytorium domagało się głównie kompozycji z pierwszych płyt ze szczególnym naciskiem na “Nieprzysiadalność” i “Odciski” co akurat nie spotykało się z entuzjastycznym przyjęciem przez wykonawców. Na życzenie publiczności zagrano utwór “Henryk Kwiatek”, aczkolwiek aby być precyzyjnym to wykonano tylko refren. Zamaskowany człowiek skwitował to słowami: “wersja singlowa”. Rdzeń koncertu stanowiły jednak utwory z ostatniej płyty m.in “Gotham”, “Majowe wojny” i “Papierosy”. Grzegorz Dyduch wraz z zamaskowanym człowiekiem urozmaicali przerwy między kawałkami wyrafinowaną konferansjerką na jaką stać jedynie duet poety i patomorfologa znany jeszcze z audycji w nieodżałowanej Radiostacji. Innym urozmaiceniem koncertu był lekko improwizowany utwór w wykonaniu gitarzysty Tomasza Radziszewskiego traktujący o podróży Ewy Kopacz na wybrzeże do swego przyjaciela Bolka. Natomiast informacją wymagającą weryfikacji jest zapowiedź udania się zespołu Świetliki na Jamajkę w celu zarejestrowania nowej płyty w stylistyce reggae, która ponoć jest już niemodna i zespół Świetliki może się nią zająć.
13 grudnia 2014 roku bisów nie było, a sam występ zwieńczyły słowa “niech żyje Polska”