Daniel Spaleniak w SPATiFie – dlaczego tak krótko?!

W czwartkowy, ciepły wieczór listopadowy, o godzinie 21, na scenie sopockiego SPATiFu, po raz pierwszy, pojawił się Daniel Spaleniak wraz z zespołem. Miejsce, które tamtego dnia wypełniły trzymające w napięciu, nastrojowe i niepokojące kompozycje z pogranicza alternatywnego folku i americany, zdawało się idealnie współgrać z muzycznym obrazem zaprezentowanym przez artystów.

Wśród publiczności, która wypełniła SPATiF po brzegi znalazły się dwa typy osób, będących bodajże największymi wrogami koncertów – spacerowicze oraz rozmówcy. Znacząco przyczyniły się do zniekształcenia odbioru prezentowanej muzyki, zwłaszcza, że miejsca było naprawdę niewiele. Momentami można było odnieść wrażenie, że koncert odbywa się w miejscu o bardzo dużym natężeniu dźwięków emitowanych przez przechodniów czy też osoby rozmawiające przez telefon. Oddzielając występ od gwarnego oraz wędrującego tłumu – muzycy, którzy towarzyszyli Danielowi Spaleniakowi (oraz sam lider) wydawali się bardzo nieśmiało oraz powoli „wchodzić” w koncert. Jednym z pierwszych kroków był utwór Voice In Your Head – łagodna w swej nieobliczalności, wzbogacona na okoliczność występu o brzmienie gitary elektrycznej (Tomasz Kerber), kompozycja wprowadziła nas na właściwą, muzyczną, drogę. Następnie usłyszeliśmySmoking Again (zagrany również na bis) oraz Full Package of Cigarettesw obydwu przypadkach mroczny oraz szorstki tembr głosu Daniela Spaleniaka nie zawiódł, prowadząc publiczność (niektórzy słuchali z zamkniętymi oczami) do swojego muzycznego świata. Artysta postanowił wrócić do swoich korzeni (opowiadał również o przygodach z muzyką metalową oraz o młodzieńczej miłości do skateboardingu), grając I Don’t Want You Babe – energiczny, folkowy i zdecydowanie za krótki utwór. Szczególnie ciekawe oraz nieco zaskakujące okazało się premierowe wykonanie kompozycji Nothing To Do, która może niejako wyznaczać dalszą drogę muzycznych poczynań Spaleniaka będącego przecież na jej początku. Moment, w którym artyści osiągnęli właściwy dla siebie stopień ekspresji nastąpił, niestety, pod koniec koncertu – utwór When I’m Gone okazał się być dźwignią zapalającą niesamowite pokłady feelingu oraz improwizacji – partia solowa Tomasza Kerbera, długa i zaskakująca mogła wprawić publiczność w niemały zachwyt. Gitarzysta zresztą został opisany przez Spaleniaka jako muzyk uwięziony w ramach poszczególnych kompozycji, chcący się z nich wyrwać.

Trzeba przyznać, że młody muzyk z Łodzi szturmem wdarł się na polską scenę muzyki alternatywnej, co zaowocowało licznymi występami na festiwalach (m. in. Open’er, Soundrive) oraz tym listopadowym, w SPATiFie, który bezsprzecznie należy zaliczyć do udanych. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko cierpliwie czekać na kolejne wydawnictwa oraz koncerty (koniecznie w większych salach!).

Tomasz Montowski