The Fratellis. Rock’n’roll!

Niedziela, 27 kwietnia, ciepły, wiosenny wieczór. Po raz pierwszy jestem w B90 przed zachodem słońca. Złota godzina, żurawie, industrial wołający o sesję zdjęciową.
W programie: gdyńska formacja The Esthetics i The Fratellis, trzej Szkoci, którzy przyjechali do polski na zaproszenie House z dwoma koncertami, do warszawskiego Basenu i gdańskiego B90.

 

Być może niedziela nie wydaje się być dobrym dniem koncertowym, bo tuż przed wydarzeniem  gości w klubie B90 była garstka.
Na początek miłego wieczora na scenie zaprezentowali się gdynianie z The Esthetics, związani z wytwórnią Music Is The Weapon. Wyglądali wspaniale, białe koszule, czarne krawaty, gustowne marynarki, panowie wygladali przystojnie, a jedyna pani w składzie dorównywała im w elegancji. Zagrali tak jak mieli zagrać, czyli garażowy brud ze skocznymi melodiami. Wesoło, ale bardzo zadziornie.

 

Punktualnie o godzinie 20 zespół trzech muzycznych braci The Fratellis wyszedł na scenę, pod sceną zrobił się niemały tłum. Za punktualność B90 uwielbiam.
Od pierwszych dźwięków rozpętało się małe taneczne piekiełko, które przez cały koncert rosło. Zespół grał wspaniale swoje rytmiczne, melodyjne piosenki, równiutko od początku do końca.
Wokalista Jon Fratelli nie wydobył z siebie ani jednej fałszywej nuty, z radością natomiast podrygiwał i z nonszalancją zmieniał efekty gitarowe, tajemniczo się uśmiechając. Perkusista Mince Fratelli, ogolony na zero z wytatuowaną palmą na głowie, zagadywał publiczność po polsku, niestety raz się zapomniał, i pozdrowił Warszawę zamiast Gdańska. Ale to nic, był uroczy i doskonale walił w bębny, co jakiś czas robiąc popisówki. Barry Fratelli znakomicie grał na swoim basie.
Wszyscy trzej bracia Fratellis wydawali się być całkiem szczęśliwi na scenie B90 i świetnie się bawili. Publiczność szalała entuzjastycznie reagując na kolejne kawałki. Zespół zagrał większość kawałków ze swojej nowej płyty, wydanej w zeszłym roku We Need Medicine, a także z debiutanckiego albumu Costello Music.
Energia i pozytywny odbiór koncertu mnie wcale nie zaskoczył, bo cała sala (tak! cała sala!) bawiła się wspaniale, nie tylko tańcząc, ale też pogując i robiąc młyn pod sceną. Podskokom nie było końca przy dźwiękach Jeanny Nitro, Haloween Blues czy She’s Not Gone Yet But She’s Leaving.
Po półtoragodzinnym koncercie panowie zeszli ze sceny, a publiczność zaczęła skandować the Fratellis, i słynne tyryry tyryry z Chelsea Dagger. Na szczęście po szybkim papierosie zespół wrócił na scenę z bisem. Wyczekiwane Chelsea Dagger zagrali jako trzecią piosenkę uszczęśliwiając wszystkich, chociaż to była tylko wisienka na torcie tego świetnego w całości, od początku do końca koncertu.
Dziś mam zakwasy i rock’n’roll w sercu. Dawno nie bawiłam się tak dobrze. Koncert The Fratellis był rewelacyjny.

 

Ludwika Sawicka